Pozwólcie, że zacznę od ostrzeżenia: ten pokój jest jak portal czasoprzestrzenny, tyle że zamiast budki telefonicznej macie drzwi z napisem "Anubis". Wchodzicie zwykłymi Kowalskimi, a wychodzicie z poczuciem, że właśnie okradliście faraona i jeszcze wam za to dziękowano. Starożytny klimat jest tu tak autentyczny, że zaczynacie się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinniście zostawić butelek po wodzie przy wejściu, żeby nie namieszać w linii czasowej.
Twórcy najwyraźniej podeszli do projektu z mentalnym nastawieniem "albo robimy to porządnie, albo wcale". Wybrali to pierwsze i można im tylko za to poklepać po plecach. Każdy szczegół został dopracowany z taką precyzją, że gdyby sam Anubis wszedł do środka, prawdopodobnie pomyślałby sobie "hej, nieźle odtworzone, prawie jak u mnie w domu przed pięcioma tysiącami lat". Czujecie się tam jak w prawdziwym grobowcu, tyle że z mniejszym ryzykiem klątwy mumii i większą szansą na wyjście na kawę po rozgrywce.
Pokój jest średnio zaawansowany, co brzmi trochę jak "średnio pikantne" w kebabiarni, prawda? W praktyce oznacza to, że jeśli już wcześniej gdzieś uciekaliście z zamkniętych pomieszczeń, niektóre mechanizmy będą dla was jak stare znajome. Pomyślicie sobie "aha, to działa TAK", kiwnięcie głową, szybkie rozwiązanie i dalej w tango. Z drugiej strony, jeśli to wasza pierwsza przygoda z escape roomem, nie martwcie się, nikt was tutaj nie rzuci na głęboką wodę bez kółka ratunkowego. To idealna opcja dla tych, którzy nie chcą czuć się ani jak przedszkolaki na zajęciach z matematyki, ani jak studenci na egzaminie z teorii względności.
Teraz uwaga, bo tu robi się naprawdę ciekawie. Zagadki w tym pokoju są tak różnorodne, że gdyby escape roomy miały swój Netflix, Anubis byłby sekcją "dla Ciebie". Nie dostajecie tu monotonnej zabawy w "znajdź klucz numer siedemnaście", tylko prawdziwą menażerię łamigłówek. Mechanizmy są nieoczywiste, co w tłumaczeniu na ludzki język oznacza, że będziecie stać przed jakimś obiektem i myśleć "co ja mam z tym zrobić, zjeść to?" A potem, gdy już kliknie, poczujecie taką satysfakcję, że chce wam się zrobić zwycięski taniec jak po zdobyciu gola w finale mistrzostw świata. To dokładnie to uczucie sprawia, że ludzie wracają do escape roomów zamiast siedzieć w domu i scrollować memy.
Ale prawdziwą wisienką na torcie jest obsługa. Wiecie, jak to jest w różnych miejscach rozrywki, prawda? Czasem masz wrażenie, że pracownik wolałby być dosłownie wszędzie indziej, może na przykład u dentysty. Tutaj jest kompletnie inaczej. Prowadzący są jak Golden Retrievery escape roomowego świata, pełni entuzjazmu i autentycznej radości z tego, co robią. Widać po nich, że dla nich to nie jest tylko praca od ósmej do szesnastej, tylko prawdziwa pasja. Można powiedzieć, że ich zaangażowanie jest tak namacalne, że moglibyście je dotknąć, gdyby nie było to dziwne. To właśnie tacy ludzie sprawiają, że całe doświadczenie przeskakuje z poziomu "fajnie było" na "kiedy wracamy?"
Podsumowując to wszystko w jednym zdaniu, które brzmi jak rada od mądrzejszego kolegi: wpadnijcie do Anubisa i sprawdźcie to na własnej skórze, bo opowiadanie o escape roomie jest trochę jak opowiadanie o dowcipie, nigdy nie brzmi tak dobrze jak oryginał. Gwarantujemy, że nie pożałujecie, a jedynym skutkiem ubocznym będzie prawdopodobnie chęć odwiedzenia wszystkich pozostałych pokoi w Tarapatach. Ostrzegaliśmy was.
Ten pokój wywarł na nas wrażenie silniejsze niż espresso po bezsennej nocy. Wchodzicie i od razu czujecie, że wasze ubezpieczenie na życie może okazać się przydatne. Powietrze pachnie czymś pomiędzy sterylnością szpitala a... no cóż, lepiej nie pytajcie. Klimat i wystrój pokoju idealnie wpasowują się w mroczną, tajemniczą fabułę, tworząc atmosferę pełną napięcia i niepewności. Ściany szepczą historie pacjentów, którzy najwyraźniej zapomnieli podpisać deklarację wyjścia na własną odpowiedzialność. Scenografia jest tak dopracowana, że zaczęłam/em się zastanawiać, czy przypadkiem nie zapisałam/em się na prawdziwą wizytę lekarską. Spoiler: nie chcecie tutaj leczyć migreny! 🩺
Już od pierwszych chwil czuliśmy się jak bohaterowie ekscytującej opowieści rodem z mrocznego thrillera medycznego, a atmosfera była pełna tajemnic i niespodzianek. Od zakurzonych dokumentów pacjentów, którzy... no cóż, z pewnością nie opuścili kliniki o własnych siłach, po narzędzia, które na pewno nie służyły do leczenia - widać duży wkład MG, którzy włożyli mnóstwo pracy na dopracowanie szczegółów. Zagadki są bardzo zróżnicowane i ich rozwiązanie wymaga od nas spostrzegawczości, odpowiedzi nie są banalne, ani nie widnieją jednoznaczne podpowiedzi. To nie są zagadki typu "znajdź klucz pod dywanem". O nie, nie! Tu trzeba MYŚLEĆ. I nie takiego "hmmm, zastanówmy się chwilę" myślenia, ale "ZDZWOŃ PO MOJEGO PSYCHOLOGA, BO MÓZG MI PŁONIE" myślenia! 🧠🔥 Nad ich rozwiązaniem musimy pomyśleć, skupić się i dać coś od siebie.
Zagadki są różnorodne i przemyślane, o zróżnicowanym poziomie trudności – od łatwiejszych, które wprowadzają w fabułę, po bardziej skomplikowane, które wymagają kreatywności i współpracy. Każda zagadka jest jak cebula - ma warstwy (i może przyprawić was o płacz). Rozwiązania są tak wplecione w fabułę, że momentami nie wiadomo, czy rozwiązujesz zagadkę, czy odkrywasz zbrodnie przeciwko ludzkości. Prawdopodobnie jedno i drugie. Pokój posiadał rozwiązania, których wcześniej nie spotkałam, więc jest to dla mnie ogromny plus. Pokój mimo tego, że jest liniowy, posiada w zanadrzu tyle elementów, że każdy jest w stanie czymś się zająć. Tutaj również nie ma dużej powierzchni, ale zagadek jest naprawdę dużo. To nie jest sytuacja "jeden myśli, reszta stoi i patrzy". Nie, nie. Tu każdy pracuje jak w ulu, tylko że zamiast miodu produkujecie adrenalinę! Uwierzcie mi, współpraca to nie opcja w tym pokoju- to konieczność! Bo jak jeden grzebie w podejrzanej szafce, drugi rozszyrowuje dokumenty rodem z kryminału, a trzeci próbuje nie zemdleć z wrażenia.
Właściciel to prawdziwi pasjonaci - widać, że włożył w ten pokój serce (miejmy nadzieję, że metaforycznie). Detale są dopracowane perfekcyjnie. Podpowiedzi są dawane w sposób, który nie rujnuje zabawy, ale ratuje was przed szaleństwem. Dzięki nim udało nam się świetnie bawić, rozwiązać wszystkie zagadki i zakończyć grę z sukcesem.
Gorąco polecamy wszystkim, którzy szukają niezapomnianych wrażeń!
Klinika Śmierci – to intrygująca rozgrywka, po której sprawdzacie puls… i cieszycie się, że wciąż go macie.
Pokój ciekawy, warty odwiedzenia. Zagadki różnorodne, na mieszanym poziomie. Dla grup o średnim poziomie zaawansowania będzie w sam raz. Wystrój minimalistyczny, dość ubogi, mógłby być ciekawszy - w porównaniu do innych pokoi w Trójmieście. Gra poprowadzona ciekawie. Najlepiej dla 2-3 osób. 😉
Wchodzimy do pokoju i pierwsze wrażenie: "O wow, naprawdę jestem w statku kosmicznym czy w IKEA po wyprzedaży?". Ale spokojnie - ta estetyczna prostota to nie bug, to feature! Nic nie odwraca uwagi od najważniejszego: próby nieumarcia w kosmosie w ciągu 60 minut.
Wystrój na poziomie "minimalizm kosmiczny" okazał się idealny dla osób, które lubią gdy ich mózg nie jest bombardowany zbędnymi detalami podczas panikowania. Atmosfera planety Pandora była oddana tak realistycznie, że przez moment zastanawialiśmy się, czy nie powinniśmy założyć masek tlenowych. Awaria statku wydawała się na tyle przekonująca, że jeden z nas sprawdził, czy na pewno to tylko gra.
Fabuła to klasyk gatunku - budzisz się, nie wiesz gdzie jesteś, statek się psuje, załoga zniknęła (pewnie poszli po kawę i zagubili się w przestrzeni kosmicznej). Masz godzinę żeby nie wybuchnąć. Proste, skuteczne, stresujące - dokładnie to, po co się przychodzi!
Zagadki to same elektroniczne cacka, które mrugają, świecą i robią "biip" - czyli wszystko, czego potrzebujesz, żeby poczuć się jak prawdziwy kosmonauta. Niektóre z nich wymagały współpracy zespołowej, co oznacza, że musieliśmy przestać się kłócić i zacząć działać jak cywilizowani ludzie. Wyzwanie!
Obsługa była profesjonalna jak kontrola lotu NASA, ale dużo sympatyczniejsza. Gdy już kompletnie nie wiedzieliśmy, co robić, subtelnie nas naprowadzili bez psucia zabawy i naszego poczucia własnej wartości.
Jeśli lubicie proste, czyste przestrzenie i nie potrzebujecie statku kosmicznego dekorowanego jak choinka, żeby uwierzyć w fabułę - to pokój dla was! Pandora udowadnia, że czasem less is more, zwłaszcza gdy "more" oznaczałoby jeszcze więcej rzeczy, o które można się potknąć w ciemności podczas panikowania.
Zdecydowanie polecamy wszystkim, którzy chcą sprawdzić, czy byliby dobrymi astronautami, czy raczej powinni zostać przy ziemskich zawodach. My się dowiedzieliśmy, że nasza kariera kosmiczna kończy się już na etapie "jak otworzyć drzwi statku". Wychodzisz z pokoju z poczuciem, że gdyby naprawdę wybuchł statek, to przynajmniej miało to sens fabularnie! 🚀